Przekonać się

     No - miałem biec rano i ... i pobiegłem w południe ;-)  Mało tego, jeszcze w przeciwnym kierunku do zamierzonego. I tak, zamiast biec do Żabna, a potem sobie wrócić busem i w między czasie odwiedzić jeszcze siostrę to, pojechałem najpierw załatwić co trzeba było i z powrotem już na nóżkach...


     Jeśli więc chodzi o przedłożony profil trasy z Żabna to, trzeba na nią popatrzeć od drugiej strony. Google i to zresztą Earth nie ma chyba takiej opcji, która mogła by spowodować późniejsze ustalenie gdzie jest start, a gdzie meta. Więc tam gdzie zaczyna się kreślić trasę, tam dla tej aplikacji domyślnie ustalony jest początek... Innymi słowy - miałem cały czas pod górkę ;-)))

     Dodatkowo trzeba dodać, że z racji zmiany kierunku biegu, zmieniłem też jego zakończenie. W pierwszej (wczorajszej) wersji trasa była o 500 metrów krótsza. Zakończyłem ją w innym miejscu niż jeszcze wczoraj miałem zacząć. Nie zaś koło kościoła, lecz koło Parku Strzeleckiego u zbiegu ulic Romanowicza i Piłsudskiego. To tak gwoli technicznego wyjaśnienia.

     "...Jak więc się to wszystko dziś zaczęło??? W sumie to cały czas nie mogę uwierzyć, że pojechałem taki kawałek - 15,8 km i to biegiem, bez przystanku. Fajnie. Cieszę się, że następna bariera przełamana.

     Cieszę się również ponieważ dziś rano już takiego entuzjazmu nie było jak wczoraj. Chociaż nie rezygnowałem z postanowionego sobie celu to i pogoda i samopoczucie, trochę pośpiech i dodatkowe sprawy nie do końca nastrajały by się dziś tak sprawdzać. Od początku musiałem się sprężać. W drodze na przystanek zrobiłem małą przebieżkę by zdążyć na busa. Nie było specjalnie ciepło i w efekcie szybko się rozgrzałem. Na szczęście, gdyż o danej porze busa oczywiście nie było. I tak czekając przy wiacie przystanku prawie pół godziny na nowo zmarzłem - tak, dokładnie. Zjadłem sobie prawie całą czekoladę.

     Dojechałem w jakieś 15 może 20 minut do Żabna. Załatwiłem dwie sprawy i wykonałem umówiony telefon - jak na jakiejś akcji, co? ;-)  ale w sumie to nic takiego specjalnego... Trzeba było się trochę rozgrzać. Po opadach śniegu w górach i u nas zrobiło się dość chłodno. Nie czekałem na jakąś konkretną chwilę by zacząć biec. Poszedłem w ustalone wcześniej miejsce, ustawiłem stoper i ... i ruszyłem.

     Na początku przez miasteczko. Ulicą Świętego Jana przez Plac Grunwaldzki, Rynek do Alei Piłsudskiego, która wyprowadzała w kierunku Łęgu Tarnowskiego. Samo biegnięcie na początku było i przyjemne (bo to dopiero pierwsze kroki), jak i trochę zachowawcze. Trasa jaka mnie czekała może i była płaska, ale dość długa. Prosta, mało urozmaicona nie sprawiała większego zaciekawienia. Nie do końca mi to odpowiada, szczególnie, gdy przychodzi kryzys. Łatwiej jest zaczepić na czymś wzrok i pobujać w obłokach, kiedy jednocześnie mijają kolejne metry drogi pod nogami. W kryzysie to pomaga.

     Jest i Łęg. Wcześniej z prawej strony widoczny był charakterystyczny rys Niedomic. Konkretny komin w raz z nieopodal położoną wieżą jakby ciśnień, a także ruiny jakiejś przemysłowej, ceglanej hali. Może nie jest to widok urokliwy, lecz bardzo w tej okolicy znany.  W ogóle to od Żabna biegłem wzdłuż starej i już nieużytkowanej "Szczucinki" - kolei z Tarnowa właśnie do Szczucina. Minąłem w ten sposób też już nie użytkowany zgodnie ze swoim przeznaczeniem budynek poczekalni, wraz z przyległościami, stacji Niedomice. A Łęg? Łęg się ciągnął. Raz nawet nie wiedziałem gdzie skręcić, ale na szczęście pobiegłem intuicyjnie tam, gdzie trzeba było. Biegłem więc i biegłem...

     Gdy dotarłem ulicą Wilsona do drogi 973 to, kierunek i trasę miałem jeszcze bardziej prostą. Zwiększyła się jednak liczba samochodów i częściej musiałem zbiegać na kamieniste pobocze - dla świętego spokoju i oczywiście bezpieczeństwa. Tu, zaraz na początku kuknąłem na drogę do Pawęzowa i do Krzyża jednocześnie. To nią będę pokonywał kolejny marszo-bieg, ten 34-ro kilometrowy. Mentalnie przygotuję się w ten sposób na naprawdę długie bieganie.

     Czekałem na ten szpaler, tych, a nie innych pięknych drzew, które rosną wzdłuż drogi na nie krótkim zresztą jej odcinku. Niezwykle pięknie to wygląda. Na filmach sprzed kilkudziesięciu lat były chyba tylko takie drogi. Może ... nie! to nie jest prymitywne myślenie - one na prawdę pięknie wyglądają. Nie sądziłem jednak, że i ten odcinek, w przyjemnym jak już zdążyłem wspomnieć otoczeniu, mnie zmęczy. Chociaż to w sumie już była ponad połowa trasy. Może i miałem prawo czuć zmęczenie. Pojawił się teraz zarys Tarnowa. Przedzierające się z lewej strony, przez owy szpaler, znane i rozpoznawalne północne rubieże tegoż miasta. Pierwszy był chyba Tamel. Potem komin MPEC-u. Wcześniej przekroczyłem niedawno wybudowaną autostradę. Dalej był już tylko Bruk-Bet.

     Jestem w Tarnowie. Klikowską podążam do Elektrycznej. W połowie tego odcinka zaczyna doskwierać mi pierwszy na trasie kryzys. Do niczego zaczęło mi się biec. Pobocze może i nie było wygodne, ale nie było takich muld jak teraz na chodniku. Niestety tego nie toleruję. Wnerwiam się jak mnie to spotyka. Rozumiem, że mieszkańcy muszą jakoś wjechać na swoje parcele, ale dla spacerowicza, czy też dla biegacza tak, jak w moim przypadku to jest mordęga na długiej trasie. Nie mówiąc już o warunkach jakie muszą panować tu w zimie. Nie rozumiem projektantów. Byłbym na nich zły z tego powodu, ale pewnie w ogóle ich nie było. Trzeba było gdzieś tę kostkę ułożyć no, nie? Biznes is biznes... dlaczego jednak kosztem innych? No nie, do poradni się chyba zapiszę ;-) jak tak to będę przeżywał...

     Wyjąłem pół litrową butelkę po Coli z plecaka z wcześniej przygotowanym płynem. Musiałem już zacząć powoli uzupełniać płyny. Trochę zacząłem człapać - jak ja to określam. I tak jakoś doczłapałem się do świateł. Chwila truchtu w miejscu i wraz z zielonym ruszyłem na przód. Wiedziałem, że to już nie daleko i choćby nie wiem co, to nawet przebierając jak gejsza - dobiegnę ;-)  Starałem się mimo wszystko trochę lepiej przebierać nogami - wychodziło mi to z różnym skutkiem.

     Skręcam na ostatnią, kilkusetmetrową prostą. Skręcam w lewo, w Romanowicza. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami miałem zacząć na Klikowskiej koło Kościoła. Odmierzyłem więc wzrokowo odległość od skrętu do tamtego miejsca tak, by przyłożyć go w myślach do tego nowego punktu wzdłuż ulicy, którą kończyłem piętnastkę. Z racji tego, że nie dało się tego zrobić precyzyjnie, postanowiłem, że wytrzymam do końca, do parku. Przede wszystkim nie chciałem zrobić mniej niż 15 km. Nadwyżka, niezależnie jakiego rzędu, była więc wskazana. Nie powiem - nogi pracowały mi coraz bardziej ociężale. Jednak świadomość, że już kończę trochę jeszcze mnie zagrzewała "do walki" - na szczęście wszystko obyło się bez skutków ubocznych ;-) ..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"...komentarz do bloga to, dla mnie możliwość wyrażenia swojej aprobaty zmagań z niełatwą materią, jaką stają się akapity wielu przeżyć tu zawartych...nie niwecz, więc proszę tego wysiłku - dziękuję"